[Artykuł z 1992 roku] „Słyszałam, że do Jarocina ma przyjechać jakieś zasrane The Cure, nie wiem kto to wymyślił, ale to strasznie głupi pomysł. Jarocin jest przecież festiwalem polskiej muzyki rockowej, więc powinny występować tylko polskie kapele. Nie róbcie z Jarocina Sopotu! Jeżeli The Cure przyjedzie, to wybuchnie wojna między zwolennikami i przeciwnikami tego gnoju! To już nie będzie zwykła zadyma, to będzie bitwa. I jak oni wyjadą z Polski cało, to będzie cud” Małgorzata, Gdańsk.
Oj, napaliliśmy się na The Cure, których chcieliśmy widzieć w tym roku w Jarocinie. Zaraziliśmy śmiałym zamysłem licznych fanów kapeli. Działaliśmy w znowie z Jurkiem Owsiakiem, sądząc, że powtarzana przez niego wielokrotnie w „Brumie” informacja o akcji naszej gazety spowoduje reakcję łańcuchową, a co najmniej łańcuszkową na zasadzie „łańcuszka świętego Antoniego”. Wyobraziliśmy sobie setki domokrążców chodzących od domu do domu z pismami okólnymi, do których przypięte byłyby arkusze papieru z setkami podpisów niczym w kampanii przed pierwszymi wolnymi wyborami do ogniw władzy. Spodziewaliśmy się zatorów pracy poczty.
Góra porodziła mysz; dostaliśmy listy z całej Polski z trzema tysiącami trzysta czterdziestoma dwoma podpisami, co daje wskaźnik dwadzieścia dwa koma dwadzieścia osiem procenta podpisów błagalnych wystosowanych do wyżej wymienionej kapeli w okresie analogicznym przez studentów ze Zlatej Prahy, której liczba mieszkańców wynosi plus minus dwa miliony na ogólną liczbę około 16 milionów Czechów i Słowaków. Ale to mało w porównaniu z uzyskiem proszalnym osiągniętym na antypodach; ponad 30.000 podpisów australijskich i 10.000 nowozelandzkich pod petycją przesłaną do nalepki płytowej Fiction Records, zawierającą błaganie o włączenie tego słabo zaludionego kontynentu i nieco gęściej zaludnionych wysp do przyszłej trasy koncertowej The Cure. Jak dotąd nikomu nie udało się powtórzyć sukcesu osiągniętego przez „pepików”.
Po dłuższym okresie życia w letargu Robert Smith i spółka uznali, że wolą zarabiać dużo dolarów amerykańskich niż australijskich czy nowozelandzkich. Pieniądz, jak wiadomo, nie śmierdzi. W dwóch nienajwiększych zresztą miejscach na maerykańskiej trasie, a mianowicie w Worcester (Massachusets) frekwencja wyniosła 18.331 osób na 23.744 miejsc, co dało przychów 411.263 USD przy cenach biletów 22.50 i 19.50 USD. Natomiast 15 maja br. w mieście Uniondale w stanie Nowy Jork, The Cure wystąpili w liczącej 15.000 miejsc, do końca wyprzedanej arenie, gdzie przy cenie biletów 22.50 USD uzyskali przychów 337.500 dolarów.
Jasne, że na tym tle głosy polskich fanów były cieniutkim popiskiwaniem, mimo, że wiele tchnęło miłosnym niemal żarem („Kiedy usłyszałam, że do Polski, do Jarocina mieliby przyjechać The Cure, rozpłakałam się. A teraz mam w sobie wielkie uczucie szczęścia i radości, bo uwielbiam to co granie. Dla takich momentów warto żyć! Kocham was! – Milena from Poland”). Były też groźby („The Cure: macie być w Polsce. P.S… bo będzie dym!”).
Cały ten korespondencyjny dorobek zapakowaliśmy w pokaźną paczkę i nasz specjalny wysłannik ROK Corp. udał się do Lonynu na pertraktacje. Tam przyjęli go grzecznie, ale pokazali mu figę. „The Cure są w Stanach i będą tam tak długo aż wyschnie źródełko szmalu. Może innym razem? Sorry!”.
I nam jest cholernie przykro. Ale nie czujemy się winni temu, że Smith i jego paczka nie docenili naszej pięknej ojczyzny. I łączymy się w bólu z Ewą, która na bardzo ładnej odkrytce przysłała nam „Najokropniejsze pozdrowienia wakacyjne z Mazur” dodając „Cholery można dostać. Żeby was…” Wiemy o co chodzi. Nie płacz Ewka! Postaramy się, żeby w przyszłym roku w Jarocinie wystąpił Julio Iglesias w duecie z Sinead O’Connor.
Artykuł ukazał się w Gazecie Jarocińskiej w 1992 roku. Podziękowania dla Grzegorza i Sławka za udostępnienie materiałów.