Byli członkowie zespołów The Cure i Siouxsie & the Banshees rozmawiają o odnalezieniu prawdziwej wolności w swoim najnowszym projekcie muzycznym razem z producentem Jacknife Lee oraz grupą znanych współpracowników.
Do wideokonferencji na Zoomie najpierw dołącza Lol Tolhurst z Los Angeles, chwilkę później Budgie pojawia się z małej wioski na południu Francji, i od razu zaczynają śmiać się i rozmawiać ze sobą z łatwością, jak bliscy przyjaciele, którzy stworzyli swoją więź dzięki podobnym doświadczeniom życiowym. Oboje zdobyli sławę we wczesnych latach 80-tych: Tolhurst jako perkusista i keyboardzista z The Cure, a Budgie jako perkusista Siouxsie & the Banshees. Teraz połączyli siły w nowym zespole, wraz z producentem i multiinstrumentalistą Jacknife Lee, a ich debiutancki album „Los Angeles” ukaże się 3 listopada.
Fani będą zaskoczeni, gdy odkryją, że 13 utworów na „Los Angeles” nie przypomina zbytnio wcześniejszych dokonań ani Tolhursta, ani Budgiego. Zamiast tego, materiał oparty na elektronice, jest rytmicznie złożony i niespodziewanie piękny. To ezoteryczne podejście było, jak twierdzi Tolhurst, całkowicie zamierzone: „Jesteśmy bardzo podekscytowani, że ludzie to usłyszą, ponieważ to jest zupełnie inna rzecz niż to, czego ktoś by się spodziewał”, mówi. „Zrobiliśmy rzeczy, o których nikt z nas nie myślał, że jesteśmy w stanie zrobić. Jesteśmy dobrym zespołem także we wspieraniu siebie. Zachęcaliśmy się nawzajem do tych rzeczy. A Jacknife też jest bardzo zachęcający. Mówi: „OK, zobaczmy, czy to pomoże w nagraniu tego kawałka”. To była dobra metoda pracy.”
Budgie przytakuje: „To, co było najbardziej oświecające i pobudzające w tym wszystkim, to sposób, w jaki byliśmy w stanie zostawić nasze ego za drzwiami i w pełni otworzyć się na kierunek, w którym podążają inni ludzie.”
To, jak dodaje Budgie, odbiega od tego, co zazwyczaj widzi u innych muzyków. „Jedna mała teoria, którą ciągle wysuwam, to fakt, że nawet twój własny zespół może oczekiwać, że będziesz wykonywać rolę, którą zazwyczaj wykonujesz. Miałem wiele doświadczeń w tej kwestii, grając w tej samej grupie przez 17 lat: nagle jestem tylko perkusistą, bez wpływu na decyzje twórcze. Więc mam długie dni, podczas których niewiele robię.” Dodaje jednak, że w tym nowym projekcie opartym na współpracy, „W wielu przypadkach dajemy ludziom przestrzeń, aby mogli być tym, kim mogliby być, gdyby mieli tę przestrzeń w swoim normalnym życiu.”
Oczywiście, istniało ryzyko, że nie wszystko pójdzie tak gładko – w końcu nawet koledzy z zespołu, którzy są przyjaciółmi, nie zawsze zgadzają się w kwestii współpracy. „Obaj byliśmy w zespołach, gdzie ta dynamika wchodziła w grę”, mówi Tolhurst. Przywołuje własne doświadczenia jako przykład: „Znam Roberta [Smitha] od piątego roku życia, to kawał czasu. Ale są pewne punkty napięć, o których mówię w mojej nowej książce”, dodaje, odnosząc się do swojej opublikowanej w zeszłym miesiącu „Goth: A History” – „Ale to nie wydaje się być przeszkodą w naszej współpracy, bo przeszliśmy przez wiele innych rzeczy. Jesteśmy praktycznie na tej samej ścieżce i wzmacniamy się nawzajem, zamiast negować.”
Kiedy Tolhurst zaproponował, żeby pracować razem nad projektem muzycznym, Budgie od razu się zgodził. Jednak na początku nie zapowiadało się obiecująco: „Przed nagraniem tego albumu, nagraliśmy zupełnie inny materiał w domu Tommy’ego Lee [perkusisty Mötley Crüe], z inną osobą, która była w zespole wcześniej – i to brzmiało tak, jak można było się od nas spodziewać, co nie bardzo nam się spodobało”, mówi Tolhurst. „Byliśmy jak: 'Tak, to nie. To nie zadziała'”.
Więc porzucili tę drogę i zaczęli od nowa, podejście bez ograniczeń i oczekiwań. „Znaleźliśmy sobie mały dom wzdłuż wybrzeża, wspaniałe chwile, spędziliśmy razem dużo czasu”, mówi Budgie. „Jacknife miał mnóstwo syntezatorów, o których tylko marzyliśmy – rzeczy, których wcześniej nie widziałem; tylko czytałem o nich. A potem Lol – to prawdziwy maniak syntezatorów. Była tam też połowa zestawu perkusyjnego. Różne drobiazgi. Lol tworzył wiele ambientowych pętli i innych rzeczy, więc po prostu siadaliśmy i słuchaliśmy tego przez jakiś czas.”
Tym razem byli zadowoleni z rezultatów. Jednak potem nadeszła pandemia COVID-19, zakłócając ich plany dotyczące ukończenia albumu. „Zastanawialiśmy się, co zrobić z całym tym materiałem”, wspomina Tolhurst. Mówi, że zastanawiali się nad pomysłem, że może po prostu zrobiliby z niego album instrumentalny, a potem postanowili podzielić się nim z niektórymi swoimi przyjaciółmi-muzykami i zobaczyć, co mogliby wnieść. Ostatecznie na albumie „Los Angeles” pojawiają się gościnne wystąpienia m.in. Bobby’ego Gillespiego z Primal Scream, The Edge’a z U2, Jamesa Murphy’ego z LCD Soundsystem, Isaaca Brocka z Modest Mouse, autora piosenek Lonnie Holleya, harfistki Mary Lattimore i wielu innych. „Mieliśmy ogólny pomysł, o czym chcieliśmy, żeby to była, i daliśmy im wolność, żeby to zinterpretować”, mówi Tolhurst. „Nie próbowaliśmy sterować statkiem, nie mówiliśmy: 'Nie, ma być tylko w ten sposób!’ Byliśmy bardziej nastawieni na to, 'Zobaczmy, co się stanie’. W większości przypadków wyszło wspaniale.”
Kiedy pliki zaczęły do nich wracać, byli zachwyceni nieoczekiwanym podejściem ich przyjaciół do materiału. Jacknife Lee brał je i przesuwał tylko potencjometry, kształtując muzykę tak, aby przypominała to, co sugerował kierunek wokalny lub instrumentalny. „To była podróż odkrywcza”, mówi Budgie. Pomimo tego swobodnego podejścia wyłonił się temat, który łączył wszystkie utwory: było to Los Angeles, miasto, które miało ogromny wpływ na ich życie. Wydawało się więc tylko odpowiednie, że „Los Angeles” stało się tytułem albumu.
„To tutaj mieszkam od 30 lat – jest to najdłuższy okres, jaki kiedykolwiek mieszkałem gdziekolwiek w swoim życiu”, mówi Tolhurst o Los Angeles. „Dla mnie to jest dom. Przyjechałem tu, kiedy opuściłem The Cure i wszystko w moim życiu się rozpadało. Przyjechałem tu i z pomocą wszystkich wokół odbudowałem siebie. Znalazłem miłość i akceptację – całkowitą przemianę mojej osobowości. I za to jestem bardzo wdzięczny. Dlatego dla mnie było bardzo oczywiste, gdy wreszcie go ukończyliśmy, kiedy wszyscy o nim rozmawialiśmy, że to jest właśnie tytuł, który powinien nosić ten album.”
Budgie ma podobne zdanie: „Los Angeles, dla mnie również, było miejscem odzyskania sił i zbawienia”, mówi. W połowie lat 2000., kiedy jego życie osobiste i zawodowe znajdowało się na dołku po rozpadzie małżeństwa z Siouxsie Sioux – i rozstaniu się z nią w kontekście ich współpracy muzycznej – udał się właśnie tam. „Wszystko się rozpadło, i w pewien sposób szukałem wsparcia. Moi przyjaciele byli głównie w Los Angeles, więc tam się skierowałem. I wtedy zaczęli się pojawiać ludzie oferujący mi pomoc: 'Tak, możesz spać na naszej kanapie.’ To dotknęło mnie bardzo głęboko i pozytywnie.”
Obaj tamte ciężkie chwile mają już dawno za sobą, ale nie zapomnieli o lekcjach, jakie wyciągnęli w trakcie swojej podróży – i, jak mówi Tolhurst, ten projekt teraz czerpie korzyści z całego tego zdobytego na drodze doświadczenia i mądrości. „Zdałem sobie sprawę, że nie kontrolujesz większości [procesu tworzenia], nie jesteś tym, który to robi; to przechodzi przez ciebie”, mówi Tolhurst. „Sztuką jest rozpoznać ten moment i po prostu powiedzieć: 'OK, pozwólmy temu iść’, zamiast hamować to swoim ego i innymi rzeczami. To nie oznacza, że wszystko, co robisz, będzie doskonałe. Ale oznacza to, że masz znacznie większą szansę na uchwycenie rzeczy, które mogą być naprawdę dobre.”