Kjuromania ponownie zalewa Polskę. CureParty, Katowice 10.03.2001

Fani zespołu The Cure zjechali z całej Polski w sobotę do katowickiego teatru GuGalander Ciemne, surowe wnętrze teatru GuGalander znakomicie nadało się na tymczasową siedzibę fanów The Cure. Zjechali tu z całej Polski po to, by przez jedną sobotnią noc pobyć ze sobą i porozmawiać, ale przede wszystkim, by razem posłuchać swego ulubionego zespołu.

The Cure to zespół, który istnieje już od 25 lat. Mimo że nigdy nie gościł na szczytach list przebojów, na całym świecie ma rzesze oddanych fanów, którzy za swą ukochaną grupę, a w szczególności jej wokalistę Roberta Smitha, gotowi byliby oddać wszystko. Liczną grupę zwolenników zespół ma także w Polsce. Choć jest ich kilka tysięcy i nie tworzą żadnej oficjalnej organizacji ani fan klubu, mimo to wszyscy dobrze się znają i często komunikują (najczęściej na specjalnych, dyskusyjnych listach internetowych). Co jakiś czas spotykają się także na zlotach, czasem lokalnych, czasem ogólnopolskich, jak sobotni w Katowicach, na którym pojawiło się ponad 300 „kjurczaków” z całego kraju.

Na Największy w Polsce Zlot Fanów The Cure ludzie przyjechali z Warszawy, Lublina, Wrocławia, Krakowa, Łodzi, a nawet z czeskiej Pragi. Większość z nich słucha The Cure od co najmniej pięciu, dziesięciu lat, prawie każdy był na obu polskich koncertach i wspomnienia o nich traktuje jak najważniejsze w swoim niedługim życiu. Klimatyczna muzyka i depresyjne teksty The Cure są dla nich często wyrocznią, a często jedynie schronieniem przed szarością i okrucieństwem świata realnego, stanowiąc prawdziwe lekarstwo (cure) na jego choroby i bolączki. Groteskowy, ukryty za makijażem i dziwaczną fryzurą Smith jest dla nich symbolem ucieczki przed rzeczywistością, ale też rozpaczliwych prób zachowania własnej oryginalności i wrażliwości przed zalewem popkulturalnej papki. Minął już jednak czas, gdy naśladujący swego idola młodzi chłopcy robili sobie fryzury a la Robert Smith. Ciężko było wypatrzyć w Katowicach kogoś z białym, upiornym makijażem, z którego słynie ekscentryczny wokalista. Do stoiska, na którym za symboliczną złotówkę można było przemienić się w uwielbianego idola, w kolejce ustawiały się tylko dziewczęta.

– Chłopcy nie chcą, żeby im robić makijaże – skarży się Agnieszka Gauza z I LO w Katowicach, która razem z Ewą Furmanek, koleżanką z klasy, maluje chętnych.
– Czasem tylko któryś zgodzi się, żeby mu pomalować oczy albo usta. To dziwne, bo przecież Robert wygląda po prostu bosko – dodaje, wskazując na ściany teatru wyklejone plakatami Smitha.

Zaraz obok stoiska makijażu Maciej Herman z Gdyni zbiera podpisy pod swą petycją z prośbą do zespołu o ponowny przyjazd do Polski. – Mamy już ponad 5 tys. podpisów – mówi dumny. – Dziś ostatnia okazja, żeby się wpisać, bo za tydzień koledzy, którzy jadą do Anglii, zawiozą petycję Robertowi. Maciek zbiera podpisy od listopada zeszłego roku, najczęściej przez Internet – na jego stronie poświęconej muzyce The Cure można było znaleźć gotowy formularz petycji, wydrukować go, wypełnić i wysłać.
– Mam nadzieję, że przyjadą – uśmiecha się. – Chciałbym znowu zobaczyć ich na żywo.

Zapytany o plotki na temat rozpadu zespołu i planowanej kariery solowej Smitha, uśmiecha się tylko z wyższością wtajemniczonego i mówi, że „Robert po każdej płycie mówi że to ostatnia, ale nie ma czego się bać, nowa płyta już wkrótce”.

W rozmowie z fanami The Cure uderza bezpośredniość, z jaką mówią o jego liderze. Nie jest on dla nich wielką gwiazdą, postacią nieosiągalną, lecz po prostu Robertem, przyjacielem, do którego zawsze mogą się zwrócić. – Jeśli słuchasz czyjejś muzyki od ponad 10 lat, znasz na pamięć jego teksty i wypowiedzi, to zaczynasz czuć, że znasz go tak dobrze, jak samego siebie, zaczynasz traktować go jak najbliższego przyjaciela – wyjaśnia Marek Czuj z Nowego Sącza, absolwent Politechniki Śląskiej, który The Cure słucha od I klasy liceum.

Najmocniejszym punktem zlotu był z pewnością występ katowickiego zespołu Le Fleur, który zaprezentował kilkanaście utworów The Cure, tych, które znalazły się w czołówce specjalnej listy przebojów umieszczonej przez śląski zespół na swojej stronie internetowej.

Le Fleur istnieje już osiem lat. Skład zespołu zmieniał się wielokrotnie, obecnie tworzą go: wokalistka Ola Stokłosa, grający na gitarach Bartek Lekki i Sebastian Kuffel, basista Dietmar Brehmer, perkusista Mariusz Święch i grający na instrumentach klawiszowych Marek Maxim. Muzykę, którą grają, określają jako połączenie zimnej fali z new romantic, porównując ją do nagrań takich zespołów, jak: The Smiths, New Model Army i Smashing Pumpkins. Grają po polsku, ale od zawsze na swych koncertach wykonują też utwory The Cure, zespołu, od którego zaczęła się ich fascynacja muzyką. Każdy z członków zespołu był przynajmniej na dwóch koncertach The Cure, wielu z nich specjalnie w tym celu wyjeżdżało za granicę, jeździło za zespołem po całej Europie. Zawsze grali utwory The Cure, jednak nigdy w takiej ilości.

– Pomyśleliśmy, że skoro ludzie przyjadą tu z całej Polski, to dobrze byłoby pokazać im coś naprawdę fajnego, dlatego gramy dzisiaj nie tylko największe przeboje The Cure, ale też piosenki, których ten zespół nigdy nie wykonywał na żywo – tłumaczy Sebastian Kuffel.

Półtoragodzinny koncert zawierał przede wszystkim utwory z lat z lat 80., kiedy to The Cure grał muzykę zimną i mroczną, pełną tekstów o śmierci, samotności i nieszczęśliwej miłości. Nie jest tajemnicą, że to właśnie ten okres twórczości zespołu najbardziej odpowiada większości jego polskich fanów. Tłumnie zebrani miłośnicy The Cure z całej Polski głośno wyrażali swą aprobatę dla koncertu katowickiej grupy. Najwięcej kontrowersji wzbudzała osoba wokalistki. Głosy pełne oburzenia („Roberta nie powinna zastępować dziewczyna”) sąsiadowały z pochwalnymi, podkreślającymi ciekawe innowacje, jakie niosła za sobą ta zmiana (większość utworów zagrana została w innych tonacjach, przede wszystkim ze względu na wysoki głos Stokłosy). W warstwie instrumentalnej zespół nie odbiegał zbytnio od pierwowzorów, jak bowiem przed koncertem wyjaśnili muzycy, „wersje oryginalne są tak genialne, że grzechem byłoby coś w nich zmieniać”.

Muzycy Le Fleur są głównymi organizatorami katowickiego zlotu. To oni wynajęli salę teatru, rozsyłali zaproszenia, zajęli się organizacją noclegów dla przyjezdnych.
– Na szczęście większość ludzi zaraz po zlocie rozjeżdża się do domów – uśmiecha się Joanna Kaczorowska, odpowiedzialna za stronę internetową zlotu, prywatnie dziewczyna Dietmara, basisty Le Fleur. – Tych, którzy nie mają pociągów, albo po prostu chcieliby jeszcze trochę zostać, nocujemy u siebie. W większości to nasi starzy przyjaciele, znamy się od lat.

Atrakcji na zlocie było wiele – nie tylko wspaniała muzyka z płyt, ale też niepublikowane filmy wideo z koncertami The Cure. Wiele emocji wzbudził też konkurs wiedzy na temat zespołu. Od pytań najłatwiejszych („Z jakiego kraju pochodzi The Cure?”) po bardzo szczegółowe, jak na przykład daty urodzin poszczególnych członków zespołu, czy tytuły piosenek nagranych na poszczególnych singlach. Największą wiedzą popisała się Agata Jagłowska z Gliwic.

Rozjeżdżający się nad ranem młodzi ludzie, których połączyła miłość do grupy rockowej, nie kryli wzruszenia. Żegnając się w Katowicach, już umawiali się jednak na kolejne spotkanie. Tym razem będzie to zlot międzynarodowy – w rocznicę urodzin Roberta Smitha (dla niewtajemniczonych – 21 kwietnia) w Sopocie spotkają się fani z całej Europy. Przygrywać im będzie belgijska grupa Curiosity, która utwory The Cure gra już od kilkunastu lat. Wygląda więc, że fala wygasłej, wydawałoby się, kjuromania ponownie zalewa Polskę.

Marcin Babko