Zgodnie z obietnicą. Bardzo, bardzo ponura i mroczna…

The Cure od dawna poruszają się w rzadkim artystycznym obszarze, w którym lata się pietrzą, ale koniec zespołu jest łągodnie odraczany – może to zasługa diety bogatej w czerwone wino, połączonej z upartą niechęcią do nowoczesności. Lider zespołu, Robert Smith, nie posiada smartfona; konsumpcja polifenoli w latach 80. była w ich wykonaniu legendarna.

Po hucznej 40. rocznicy zespołu w 2018 roku, Smith szybko zapowiedział nowy album na rok 2019. Utwory The Cure często potrzebują chwili, aby się rozgrzać. Wstęp do „Alone”, otwierającego utworu „Songs of a Lost World”, trwa sześć minut; miną trzy, zanim Smith weźmie oddech, by zaśpiewać. Podobnie, zaledwie pięć lat po tej zapowiedzi (wliczając w to dwa lata wypełnione, ku uciesze fanów koncertami), pierwszy od 2008 roku album The Cure jest w końcu gotowy do wydania.

Składające się z ośmiu utworów i trwające zaledwie 49 minut, jest to potężne wyrażenie żalu, alienacji i straty – oraz upływu czasu, który Smith zgłębia od dawna. To, co można nazwać „mrocznym zapomnieniem utraconych rzeczy” – zgodnie ze słowami wiktoriańskiego poety Ernesta Dowsona, którego wiersz „Dregs” stał się punktem wyjścia dla „Alone” – jest głównym tematem. The Cure ogłosili, że ich 14. album studyjny, „Songs of a Lost World”, ukaże się 1 listopada 2024 roku.

Prawie wszystko, można by rzec, jest stracone: młodość, ukochane osoby, to, co znajome. Okładka albumu zrywa z chaotyczną grafiką, którą zespół zwykle preferował, na rzecz połowicznie ukształtowanego kawałka granitu: „Bagatelle”, dzieło Janeza Pirnata z 1975 roku, przywodzące na myśl uszkodzoną, klasyczną rzeźbę wydobytą spod fal. Jej szare tony przypominają okładkę „Faith”, epickiego, melancholijnego albumu zespołu z 1981 roku.

Na przestrzeni swojej historii The Cure często zrywali z gotycką etykietą poprzez rotację stylów: od surowego post-punka (lata wczesne) przez romantyczną fantazję (popowe utwory) po dziką psychodeliczną dezintegrację („Pornography”). Mimo to egzystencjalna melancholia jest ich znakiem rozpoznawczym. „Songs of a Lost World” przystaje mocno do pierwszej części tryptyku, który Smith obiecał: jednego albumu, który jest „bardzo, bardzo ponury i mroczny”, drugiego, który „nie jest”, oraz solowego „hałaśliwego” projektu.

To album, który symbolicznie zjada własny ogon – symbol wiecznej, ponurej ostateczności. Rozpoczyna się od „Alone” („to jest koniec każdej piosenki, którą śpiewamy”) i kończy się majestatycznym „Endsong”. Partie gitary w tym ostatnim brzmią jak kwaśna oda do daremności trwania na scenie, podobnie jak Hendrix przerobił hymn „The Star-Spangled Banner” w sprzeciw wobec wojny w Wietnamie.

Te utwory wzbogacają mocne, dobitne uderzenia perkusji Jasona Coopera, wzmacniając przesłanie nieuchronności. Zostały napisane w odpowiedzi na falę strat wśród rodziny i przyjaciół Smitha sprzed pandemii, ale obejmują także cios, jakie przyniosły lata 2020-21; ptaki spadają z nieba, co nawiązuje do kryzysu klimatycznego. Najbardziej bezpośrednim utworem jest „I Can Never Say Goodbye”, upamiętniający odejście Richarda, starszego brata Smitha, którego młody Robert podziwiał za jego znajomość muzyki. „And Nothing Is Forever”, naładowany fortepianem i smyczkami, odnosi się do głębokiego żalu Smitha z powodu obietnicy, której nie mógł dotrzymać – obecności przy kimś w chwili śmierci.

Smith rozszerza temat o własne poczucie tożsamości, które zdaje się kruszyć, mimo że każdy fan muzyki ma dość jasny obraz tej monumentalnej postaci. Z umiarem uzupełnia swój ból goryczą i paranoją. „Warsong” wykorzystuje organowe brzmienia, by uchwycić nieprzejednany konflikt: dwie osoby na zawsze skazane na wzajemną wrogość.

Prawdziwym klejnotem albumu jest zaskakujący „popowy hit” – „Drone:Nodrone”, szybki, kąśliwy kawałek o zwątpieniu w siebie, zainspirowany pojawieniem się drona nad ogrodem Smitha. W tekście jest początkowo pełen kwaśnej dezorientacji; jego poczucie spokoju chwiejnie się rozpada. Lecz zaraz wracamy do głównego przekazu, harmonijnie wpisując się w melancholijny ton albumu, z Smith’em „wpatrzonym w lufę tej samej, jeszcze ciepłej broni”. Kierunek? Tak, „w dół, w dół, w dół”. Jednak tutaj Smith i reszta The Cure pełni są energii i walki, a ich melodie nadal zachwycają. Czekamy na kolejne dwa albumy.

Recenzja Kitty Empire ukazała się w tygodniku The Observer 26 października 2024.