„Byłem naprawdę rozczarowany”. Album, który powstrzymał Roberta Smitha przed odejściem z The Cure

Każdy muzyk przechodzi przez znaczące, przełomowe etapy w swojej twórczości. Dla niektórych wiążą się one z nowymi muzycznymi eksperymentami, dla innych ich brzmienie pozostaje w dużej mierze niezmienne, lecz czerpie inspirację z różnych wydarzeń. Dla Roberta Smitha kluczem do tego, by The Cure zawsze pozostawało świeże i ekscytujące, było balansowanie na cienkiej granicy między tragedią a twórczym wyrazem, gdzie piękno wyłania się z niejasności.

Ta dwuznaczność zawsze odzwierciedlała się w złożoności aranżacji zespołu, pełnych mrocznych, intensywnych rozważań i metafor, które były odbiciem wewnętrznych demonów Smitha. Od Three Imaginary Boys po Songs of a Lost World, Smith prezentował swoje koszmary w formie lśniących płomieni, wiedząc, że nawet żar pozostawia po sobie smugi pełne niedopowiedzeń.

Tym, co niezmiennie sprawiało, że muzyka The Cure tak mocno oddziaływała na słuchaczy, była nieustanna dążność Smitha do tworzenia sztuki pełnej znaczenia, inspirowanej zarówno osobistymi przeżyciami, jak i wpływami artystycznymi. Jego teksty poetycko oddawały tematy, które chciał eksplorować. Jednym z takich przełomowych momentów było odkrycie metafory „krwawego kwiatu” w dziełach norweskiego malarza Edvarda Muncha i w książce poezji z okresu I wojny światowej, którą wówczas czytał.

Munch używał tej metafory, by opisać chwile twórczej ekstazy, mówiąc, że wiedział, iż stworzył coś wyjątkowego, gdy „krwawy kwiat rozkwitał w jego sercu”. Z kolei w książce, którą czytał Smith, opisano żołnierza, którego rana po kuli „otworzyła krwawy kwiat w jego ciele”. Smith przyznał, że „spodobała mu się ta analogia”, ponieważ łączyła w sobie zarówno „ból, jak i sztukę”.

Ta delikatna perspektywa – balansująca między bólem, sztuką, pięknem i intensywnością – wpłynęła nie tylko na tytuł jednego z albumów, ale także przeniknęła każdy utwór, nasycając je intensywnymi emocjami i barwami. Krwawy kwiat, symbol siły, pasji i wytrwałości, stał się dla Smitha przewodnikiem, który wyciągnął go z rozczarowania i rozpaczy w czasie, gdy rozważał zakończenie działalności zespołu.

Przed tym przypływem nowej energii Smith był gotowy pożegnać się z The Cure, wiedząc, że dziedzictwo zespołu przetrwa lata po jego odejściu. Jednak odnalezienie nowych dróg twórczej ekspresji pozwoliło mu przezwyciężyć zniechęcenie i iść dalej. Jak wspominał w wywiadzie dla Chicago Tribune w 2000 roku: „Bloodflowers powstał w czasie, gdy byłem naprawdę rozczarowany zespołem i nie planowałem dalszej działalności. Ale proces tworzenia tego albumu zmienił moje zdanie”.

Choć często niedoceniany w szerokiej dyskografii zespołu, Bloodflowers jest być może ich najważniejszym albumem. Nie tylko pojawił się w kluczowym momencie dla zespołu i samego Smitha, ale również ukazał inną stronę The Cure – stronę, która eksponowała prostsze aranżacje, stanowiące tło dla charakterystycznych, głęboko emocjonalnych tekstów Smitha. Od początku do końca jest to melodyczne i liryczne arcydzieło, bez którego z pewnością nie powstałoby Songs of a Lost World.

Kelly Scanlon
Artykuł ukazał się w magazynie Far Out.