Poniedziałek, 3 maja 1982 roku.
Wydarzyło się wtedy wiele różnych rzeczy, np. argentyńskie lotnictwo na tyle zniszczyło HMS Shefield. W Polsce cały czas obowiązywał stan wojenny, a ponieważ 3 maja to data wyjątkowa w naszej historii, w Warszawie doszło do kilkugodzinnej bitwy manifestantów z milicją na Moście Śląsko-Dąbrowskim, w związku z czym po raz kolejny wprowadzono godzinę milicyjną. Z gruntu muzycznego, to w tym dniu zarejestrowano po raz pierwszy koncert zespołu Lombard.
Ale w tym dniu, została również wydana jedna z najważniejszych płyt The Cure, pierwsza z trylogii, płyta która dla wielu jest najbardziej wartościową, najlepszą i w ogóle naj…
W trakcie tournee Fourteen Explicit Moments (w czasie której The Cure towarzyszyła grupa Zerra1) ukazał się longplay „Pornography”, wywołując sprzeczne odczucia. Najczęściej oskarżano zespół o gwałtowność, czemu Smith później zdecydowanie zaprzeczał. „Album wcale nie był gwałtowny. Tkwiła w nim wręcz niezdolność do gwałtowności. Było to uświadomienie sobie słabości, faktu, że muzyka nie może być dość gwałtowna, by wyrwać się ze swych ograniczeń. W przyszłości owszem, chciałbym stworzyć coś gwałtownego muzycznie. Ale tylko dlatego, bo jestem rozczarowany 75 procentami twórczości The Cure. Znacznie większą przyjemność sprawia mi wykonywanie naszych utworów na koncertach, gdyż zawsze panuje tam świetna atmosfera.”
Tak kiedyś na łamach thecure.pl płytę opisywał Karaluch: „To właśnie ten longplay, mimo iż znałem The Cure o wiele wcześniej, sprawił że pokochałem ten zespół i już chyba nigdy się z owej miłości nie wyleczę. Album pełem niepokoju, lęk, bólu i napięcia był w latach 80tych wyznacznikiem, początkiem, który nadał zwrot kierunkowi zwanemu dziś Cold Wave czy Gotyk. To właśnie ten krążek, mimo iż w swojej gorączkowości i gwałtowności może wpędzać człowieka w depresję i stan totalnej melancholii, nauczył mnie miłości do muzyki, do jej odczuwania i chłonięcia jej kawałek po kawałku. Dzięki niemu zrozumiałem że muzyka nie polega na przysłowiowej „napieprzance” na gitarach, że muzyka to piękno i sztuka sama w sobie. Pamiętam chwile, kiedy siedząc w pokoju, oświetlonym jedynie świecami, przeżywałem razem z Robertem Smithem jego gorycz, rozpacz. „Pornography” to swoisty manifest straconej generacji, rozrachunek z przytłaczającą rzeczywistością i z bólem jakie niesie w sobie farsa nazywana życiem. „Pornograhy” to walka jaką stoczył Smith z samym sobą, prezentuje on nostalgiczną iluzję szczęścia, obala mit o złudnym wyobrażeniu o spełnionej miłości. Pulsujący bas, „zimne” klawisze i skrzecząca gitara to kwintesencja stylu grupy. Nie zapominając o „konającym” głosie Roberta, który w wielkim żalu wyśpiewuje swoje, pełnie nienawiści i rozczarowania poezje. Tak, muzyka Smitha jest poezją, najwspanialszą ze sztuk. I choć wcześniej czy później Cure miało wiele doskonałych płyt (np. „Seventeen Seconds”, „Disintegration” czy „Bloodflowers”) i choć sam Smith o „Pornography” wypowiada się raczej nieprzychylnie, jego zespół nie nagrał już nic tak zniewalającego i kojącego duszę jednocześnie.”
Z tej płyty został wydany tylko jeden singel. I to miesiąc po jej premierze. 7 czerwca ukazał się „The Hanging Garden”, na którym oprócz tytułowego utworu znajdowały się również „One hundred years” (również z płyty), a także 2 utwory na stronie B – „A Forest” i „Killing an Arab” – oba w wersji koncertowej.
Na czterdziestolecie płyta ukaże się w specjalnym wydaniu winylowym picture-disc na Record Store Day 2022.
Poniżej album „Pornography” zagrany w całości dwadzieścia lat po premierze w Berlinie podczas słynnego koncertu „Trilogy”.