Po pierwszym dniu świąt, przyszedł czas na drugi. The Cure powrócili po sześciu latach do Łodzi. Zagrali w tym mieście po raz trzeci. Był to jedenasty koncert na tegorocznej trasie zespołu.
Zaczęli podobnie jak poprzednich wieczorów i prawie tak samo jak dzień wcześniej w Krakowie.
Potem był m.in. niesłyszany w Polsce od koncertu na Torwarze A Strange Day.
Główny set opierał się głównie na utworach z płyt Disintegration, Pornography i The Head On The Door. A także – mniejmy nadzieję – Songs Of A Lost World, który materiałem z tego albumu zespół otworzył i zakończył pierwszą część koncertu.
Pierwszy bis otworzył utwór wyjątkowy, pamięci Richarda Smitha, starszego brata Roberta, który wprowadzał go w świat muzyki. Miał on swoją premierę wczoraj w Krakowie, gdzie Richard mieszkał przez wiele lat. Dzisiaj podczas I Can Never Say Goodbye cała Atlas Arena rozświetliła się tysiącami telefonów.
Potem nastąpił powrót do pierwszej trylogii, ale w odwrotnej kolejności: The Hanging Garden, Primary i A Forest.
Finałowa część wieczoru to jak zwykle układanka Greatest Hits. Nie mogło w niej zabraknąć – skoro dzisiaj piątek – Friday I’m In Love.