Po czym poznać, że dany zespól jest kultowy? Nie wiem. W każdym jednak razie, fakt ukazania się tak zwanego „tribute albumu” dla danej grupy, jest na pewno argumentem za.
„Prayers For Disintegration” to właśnie kolejny taki (który to już?) tribute album dla The Cure, tym jednak razem utwory Lekarstwa wzięli na warsztat polscy wykonawcy. Co ważne, zrobili to ludzie, których nie znajdziemy na pierwszych stronach gazet i których nikt nie musiał do grania tych coverów zmuszać (przynajmniej tak mówią…). Muszę przyznać, że z listy piętnastu zespołów / wykonawców, przedstawionych na wydawnictwie, znałem może trzy. Nie będę ukrywał, że do wszelkich „tribjutów” jestem nastawiony sceptycznie, a po ostatnich takich płytach dla Depeche Mode uczucie to jeszcze się nasiliło. Do tego dochodził jeszcze fakt, że The Cure to dla mnie jeden z ważniejszych zespołów. Na szczęście ten album okazał się w dużym stopniu wyjątkowy.
Porażająca jest wersja „Plastic Passion” – z w sumie słabego utworu The Cure zespół Eva zrobił prawdziwy muzyczny majstersztyk. Wokal niczym z najlepszych dokonań Siouxie Sioux, a w tle motoryczne, zimnofalowe gitary – to się musi podobać. Grupa Thule wzięła natomiast na warsztat sztandarowy „Lullaby” i to, co zrobil,i powoduje, że oryginalna wersja utworu zaczyna lekko gasnąć. Po pierwsze polski tekst i równie ciekawy co oryginalnie wokal, po drugie oniryczny nastrój, a po trzecie cudownie nakładane gitarowe „wartstwy”. Dalej eM i ich wersja jednego z moich ulubionych utworów The Cure – „To wish impossible things”, która tutaj zabrzmiała wprost niesamowicie. Bardzo udany konglomerat elektroniki z rockowymi brzmieniami. W tle rozbrzmiewają raz po raz wsamplowane dialogi, trzaski i intrygujące dźwięki, ale dobrze słyszalne są także świetnie brzmiące gitary. No i ten melancholijny wokal Joanny Miękus, powodujący, że siła „To Wish…” jest taka sama, a może nawet i większa, niż w wersji oryginalnej. Zespół Michelle zagrał znany z „Disintegration” utwór „Pictures Of You”, tworząc praktycznie całkowicie nową, bardzo ciekawą, dwuczęściową kompozycję. To samo można powiedzieć o „Lovecats” wykonanej przez Usta Bilizowane.
Niestety dobry obraz płyty psuje kilka słabych utworów. „Apart” z polskim tekstem brzmi infantylnie i drażni – przywodząc na myśl jakieś polskie festiwale sopockie. „Fascination Street” to z kolei już prawie profanacja – z tak dobrego utworu powstała elektroniczna sieczka z paskudnym wokalem. Nie przemawia do mnie również „The Holy Hour” – nastrój został tutaj skutecznie zniszczony przez trąbkopodobny wstrętny i wiercący instrument (a najgorsze jest to, że song ten rozpoczyna cały album…). Brzmi to niestety tak, jakby panowie z Tres Hombres zrobili sobie po prostu najzwyklejsze jaja. Czasami kłuje również w uszy siermiężny polski akcent angielskich tekstów. Przykład najlepszy to chyba „Charlotte Sometimes”, które to nagranie jest w sumie całkiem ciekawe i klimatyczne, ale ten „polski angielski” nie pozwala skupić się na muzyce. To samo tyczy się „Bloodflowers”, gdyby wokalista popracował nad swoim angielskim, mieli byśmy całkiem niezły elektroniczny utwór.
Płytę wydało znane gotyckie wydawnictwo Black Flames Records, jednak dystrybucją zajmuję się Pomaton – co, mam nadzieję, pomoże jej w dodarciu do fanów. Cena albumu, jak na polskie warunki, jest niezła – 33 zł. Jest szansa, że po wysłuchaniu co ciekawszych kawałków z „Prayers…” ktoś nie znający The Cure sięgnie czym prędzej po płyty grupy i pozna ten niesamowity zespół.
Gothic
Recenzja znaleziona w serwisie Rockmetal.pl pochodzi z sierpnia 2001 roku.
Album w całości do odsłuchania poniżej…