Zapewne, idąc za ciosem, odrodzony The Cure postanowił wstąpić twardo wszystkimi stopami na drogę wyznaczoną przebojowymi singlami sprzed kilku miesięcy. Tym razem jednak w planie byl album — no i jeden udany utwór, The Caterpillar, przewidziany jako jego ozdoba.
Miał to być powrót do prostoty płyty Three Imaginary Boys, lecz bynajmniej nie nostalgiczna próba rekonstrukcji dawnego brzmienia. Smith w ciągu pięciu lat nauczył się już zbyt wiele w zakresie aranżacji, operowania barwą dźwięku, techniki studyjnej, aby pokusić się o nagranie albumu, tączącego wspomnianą prostotę z wyrafinowaniem. Sam pomysł byt nie najgorszy —jak na okres stagnacji w brytyjskim rocku. Wygasał wpływ Joy Division, PIL, neoromantyków, gotów; o nowym rocku amerykańskim dopiero się przebąkiwało; formacja The Jesus And Mary Chain, która miała odegrać rolę zapłonu dla gitarowego rocka drugiej potowy lat osiemdziesiątych, dopiero raczkowała gdzieś tam w Szkocji. Na podobnym rozdrożu znaleźli się zresztą też Siouxsie And The Banshees, wydając najbardziej komercyjny album w swej karierze: Hyena. Nie muszę dodawać, iż przy jego powstawaniu i nagrywaniu obecny byl Smith, jako okresowo etatowy członek tego zespołu. Atrakcyjność płyty polegała przede wszystkim na brzmieniowym bogactwie, choć i samym melodiom nie sposób odmówić uroku. Mogło to stanowić niezwykle cenną wskazówkę dla Smitha, jak pokierować dalszą karierą The Cure i tak zapewne było. Rzeczywiście.
Na The Top słyszymy lekki wpływ muzyki hiszpańskiej (Bird Mad Girl), orientalnej (Wailing Wall), andyjskiej (otwarcie Dressing Up), celtyckiej (marszowy The Empty World), trochę postpunkowego rocka (Shake Dog Shake), coś jakby tchnienie rhythm’n’bluesa (Bananafishbones), punkowy Pink Floyd (Give Me It) i jeszcze trochę bladych wspomnień z własnej przedpotopowej przeszłości (The Top). Cóż z tego. Gdy do jednego kotła wrzuci się parę nieobranych kartofli, surowy plaster mięsa, jajko prosto od kury i trochę jarzyn z ogródka, i wstawi nawet do najnowocześniejszej kuchni mikrofalowej — na pewno po kwadransie nie wypadnie stamtąd smakowity schabowy z frytkami i sałatką jarzynową. Owszem, na The Top jest kilka niezłych pomysłów, ale zaowocuja one w przyszlosci.
Ta plyta jest nieznosnie eklektyczna i rozlazi sie w szwach, bowiem oparta jest na bardzo watlych melodiach. Tym razem mamy do czynienia z drugorzedna imitacja The Cure, z wokalista o glowie zadziwiajaco podobnym do Roberta Smitha.