Mam raczej mgliste, lecz radosne wspomnienia z nagrywania “To wish Impossible Things” .
Zostałam polecona przez naszego wspólnego znajomego. Miałam zagrać improwizację na altówce i byłam bardzo zadowolona, ponieważ od zawsze podziwiałam muzykę The Cure. To bardzo szczerzy i uczciwi muzycy.
Sesja odbyła się bardzo późną nocą. Pracowałam do 21.00 w EMI, ale zgodziłam się pojechać do The Manor w Oxfordshire po zakończeniu. Denerwowałam się jazdą bo ledwo parę tygodni wcześniej zdałam egzamin na prawo jazdy. I pamiętajcie, że to było przed GPSem.
Dotarłam na miejsce około 23.00. Robert, a także zespół, przywitali mnie bardzo serdecznie. Czekała na mnie również butelka wina Rioja. Poprzedniego dnia dostałam nagranie piosenki, tak więc miałam okazję parę razy je przesłuchać. Chceieli czegoś malodyjnego i lirycznego, by uzupełnić muzykę. Poimprowizowałam i zagrałam coś, co moim zdaniem pasowało do tegu utworu (bardzo pięknego) Wyglądali na zadowolonych, tak więc nagralałam parę wersji i około wpół do pierwszej było już po wszystkim.
Rozmawialiśmy ze sobą około godziny (skończyliśmy też Riochę), a potem poszłam spać, bo następnego dnia rano czekało mnie wczesne wstawanie.
Robert i zespół to była bardzo przyjemna współpraca, potrafili pokazać wdzięczność i byli otwarci na różne moje sugestie.
To był bardzo przyjemny i ciepły wieczór i bardzo się cieszyłam, że podobało się im to co zagrałam.
Byłam nieco zawiedziona, gdy usłyszałam ostateczną wersję, gdy album już wyszedł, z partią altówki gdzieś w głębi melodii i żałowałam, że nigdy nie zagrałam z nimi na żywo, ale to był sam udział w nagraniu był dla mnie nagrodą i był bardzo satysfakcjonujący.
Nie mogę uwierzyć, że to już 30 lat.