Wśród największych przebojów

Wśród największych przebojów zespołu The Cure, zgromadzonych na płycie „Greatest Hits”, zdecydowaną większość stanowią uwielbiane przez fanów grupy „pewniaki”, prawie wcale nie ma tu miejsca na niespodzianki. Ale wielbicielom talentu Roberta Smitha mają to wynagrodzić dwa zupełnie premierowe utwory, z których jeden ukazał się na singlu promującym longplay.

Jak wieść niesie, lista piosenek na „Greatest Hits” to dzieło Smitha, który osobiście wybrał najważniejsze dla siebie „kawałki” z długiej historii The Cure. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności, na składankę trafiły wyłącznie single, które – wszystkie, co do jednego, za wyjątkiem rzecz jasna nagrań premierowych – znalazły się wcześniej na dwóch albumach prezentujących singlowe dokonania formacji. Ktoś nie wielbiący bałwochwalczo tego bandu mógłby się zastanowić, czy przypadkiem nie jest to próba wyciągnięcia od wielbicieli dodatkowych pieniędzy bardzo małym kosztem. Tym bardziej, że krążek „Gallore, The Singles 1987-1997”, którego repertuar pokrywa się z zawartością „Greatest Hits” w niemal 60 procentach, został opublikowany zaledwie cztery lata temu. Czy poza singlami Smith i spółka naprawdę nie stworzyli żadnych na tyle wartościowych „numerów”, godnych umieszczenia na wydawnictwie podsumowującym największe osiągnięcia kapeli? Uważam, że wręcz przeciwnie.

Na „Greatest Hits” rzuca się w oczy nadreprezentacja płyty „Japanese Whispers”, która wcale nie uchodzi za jedno z większych osiągnięć „najbardziej melancholijnego zespołu świata”. Tylko z tego longplaya w zestawie znalazły się aż trzy kompozycje, podczas gdy nie ma tu na przykład ani jednego utworu ze słynnego dzieła „Pornography”. Fakt, „Pornography” to swego rodzaju koncept album, więc wyrwanie ze środka któregokolwiek fragmentu byłoby ingerowaniem w większą całość, ale myślę, że fani byliby w stanie wybaczyć grupie ten krok. Podobnie jak nie obraziliby się z pewnością za umieszczenie na „Greatest Hits” choćby jednej piosenki z krążków „Faith” czy „Three Imaginary Boys”. Zaledwie dwa „kawałki” z genialnego wydawnictwa „Disintegration” to chyba również zbyt mało.

Ale dość narzekań. Jeśli nie brać pod uwagę powyższych zastrzeżeń, „Greates Hits” to niewątpliwie łakomy kąsek dla szerokiej rzeszy zwolenników The Cure. Szczególnie, że dwa nowe nagrania naprawdę nie odstają poziomem od reszty. Zwłaszcza singlowy „Cut Here” – niezwykle melodyjny, z brzmieniem przypominającym najlepsze czasy formacji z okolic płyt „Kiss Me Kiss Me Kiss Me” i „Disintegration”, okraszony gorzkim, tradycyjnie melancholijnym tekstem. Na dokładkę kapela przygotowała dla najwierniejszych wielbicieli niespodziankę, nagrywając wszystkie 18 „numerów” na nowo w wersjach akustycznych i dołączając ten krążek do limitowanej wersji albumu.

Jakub Kulczyński
Źródło: OnetMuzyka