Wyprawa do krainy zwanej kiedyś NRD. The Cure, Lipsk 4.08.1990

Sami nie wiemy, czy tekst ten to bardziej recenzja koncertu czy może przestroga przed zapędzaniem się do krainy niegdyś zwanej NRD… Godzina siedemnasta, aleja prowadząca do glównego wejścia, na niej kibice The Cure. Ok. sto metrów przed stadionem zostajemy zatrzymani przez dwustu młodych miejscowych Nazi. Na nic próby wyjaśnień – padają bolesne ciosy i ucieczka jest jedyną formy obrony. Zwiewamy nie tylko my, Polacy, ale i goście z Monachium czy Hamburga… A całej akcji towarzyszą ryki „Auslander mus aus DDR” i „Deutschland uber ales”. Rozkręca się to na tyle, że akcja enerdowskiego ZOMO trwa póltorej godziny (!). Ale nawet gdy wszystko przycicha. z tramwajów widać uniesione ręce i słychać okrzyki „Heil!”.

Wreszcie możemy w spokoju policzyć siniaki i guzy (zdarza sie, że o średnicy pięciu cm) oraz przepatrzyć podartą garderobę. Policja pomaga dostać się na Zentralstadion. Tam na rozgrzewkę The Ex, a potem wreszcie Cure.

Jest dokładnie dwudziesta pierwsza. Na początek tradycyjne Hallo! A potem piosenki, których dobór byl specjalnie ustalany razem z publicznością w ramach przedkoncertowej sondy. Najpierw „Shake Dog Shake”. Potem „A Forest” w wersji kilkunastominutowej z imponującą improwizacją Smitha. „Faith” – bardzo dołujące, bardzo wyrafinowane. .,Boys Don’t Cry”, „Killing An Arab” – Robert pokazuje ile jest wart, a przecież wart jest bardzo wiele. „Primary” – pociąg o nazwie The Cure jest na właściwym torze i pędzi jak szalony. Dalej „Just Like Heaven” i „Catch”, „The Perfect Girl” i „Close To Me”, „In Between Days” i „The Walk”, „Let’s Go To Bed” i sporo innych starszych utworów. Celowo osobno sygnalizujemy pojawienie się piosenek z LP „Disintegration” – „Pictures Of Yon”, „Fascination Street”, „Love Song”, „Lullaby” – bo ich wykonaniu towarzyszy specjalny film na dużym ekranie zainstalowanym z tylu estrady.

Podczas zaskakująco długich bisów The Cure wykonuje kawalek, którego jeszcze nigdy nie słyszeliśmy – rock’n’roll z domieszką typowego cure’owego zimna. To rodzynek koncertu trwającego dwie i pól godziny. Teraz cenzurki indywidualne. Robert Smith – znakomity wokal i coral lepsze panowanie nad gitara. Simon Gallup – sprawia wrazenie tego, który ciagnie za soba caly zespól, Boris Williams – delikatnosc i subtelnosc, Lol Tolhurst – posag, ale wydobywal z klawiatur wszystko, co wydobyc sie da. Porl Thompson to on przejmowal od RS ster koncertu.

Pietnascie tysiecy Curemenów szalalo ze szczescia. Niektórzy nawet mdleli – ze trzy razy mercedesy z czerwonym krzyzem na drzwiach i dachu musialy wdzierac sie na plyte. My tez, choc doskwieral nad brak „3 Imaginary Boys” i „Fight” – byliszmy oszolomieni wspaniala forma The Cure do tego stopnia, ze bolaly nas glowy. Ale pamietajcie, ze glowy, tudziez inne czesci ciala bolaly nas juz przed koncertem. Uwazajcie na siebie, gdy bedziecie w dawnym Enerde.

Sylwia P., Paweł W.
Relacja ukazała się w magazynie Rock’N’Roll, 10/1990 r.
Podziękowania dla peitera za wszystkie nadesłane materiały.