To jedna z najbardziej rozczarowujących płyt zespołu. Wypełnia ją surowe, gitarowe granie z niewielkim udziałem klawiszy. W porównaniu do The Cure mniej przebojowe, dość ciężkie, przytłaczające. Można odnieść wrażenie, że brzmienie zostało „zduszone”, niemal do minimum zredukowano przestrzeń dźwiękową, która wielu płytom The Cure nadała swoisty wyraz i pozwoliła na rozwinięcie artystycznej oprawy kompozycji.
Nie oznacza to bynajmniej, że 4:13 Dream pozbawione jest dobrych utworów. Należy do nich otwierający całość, leniwie sunący Underneath The Stars, w duchu melancholijnych przebojów grupy. Wrażenie robi także The Scream z tym wywołującym gęsią skórkę krzykiem Smitha oraz – chyba najlepszy na płycie – It’s Over, w którym Smith i Thompson zawzięcie szarpią struny gitar przy ekstatycznie wybijanym rytmie perkusji. Spośród pozostałych kompozycji nic nie wznosi się ponad przeciętną. Jeśli zdarzają się trochę wyraźniejsze melodie (Sleep When I’m Dead, The Real Snow White, The Only One), nie mają w sobie siły przebicia. Jeśli muzycy próbują kombinacji i udziwnień (Switch, This. Here And Now. With You), nie wynika z nich nic szczególnie wartego odnotowania. Na swój sposób wyróżnia się Freakshow – The Cure ma w swoim dorobku kilka takich bezpretensjonalnie skocznych utworów, a ten całkiem nieźle wpisuje się w tę konwencję.