W PIERWSZYM RZĘDZIE: Zobacz fragmenty poniedziałkowego koncertu The Cure w Londynie [VIDEO]

Wczoraj była mgła, która przeszła w śnieg, który zaskoczył wychodzących z Wembley Arena i który spowodował, że część z nich wróciła do domu w środku nocy. Mimo, że mieszkali 30 minut od hali.

Dzisiaj ten śnieg i najchłodniejszy dzień w Wielkiej Brytanii spowodował, że okolice hali zamieniły się w lodowisko. Przynajmniej tak było częściowo w okolicach południa. Ten śnieg sprawił również, że wiele osób obawiało się, że nie uda im się dotrzeć na czas. Lub po prostu rezygnowało.

Czy mieli czego żałować? Wczorajszy koncert zachwycił wielu fanów. I takich dla których to był pierwszy raz i takich którzy widzieli The Cure po raz sto dwudziesty siodmy. NME dało temu koncertowi cztery na pięć gwiazdek. Wszyscy podkreślali jak mocny był głos Smitha i jak wspaniale brzmiał zespół. Panowało przekonanie, że zespół przygotował perfekcyjny miks – coś dla odwiecznych fanów i coś dla tych, którzy znają The Cure tylko z radia i telewizji.

Dzisiaj zaczęli od duetu Alone i Pictures of you. A potem przeszli do nocnych piosenek – At night i A night like this. Zaczynało robić się ciekawie, bo kolejnym utworem było Charlotte sometimes. I dopiero potem wybrzmiało Lovesong. To był naprawdę niezwyczajny początek koncertu. Po „starej” nowej piosence – And nothing is forever usłyszeliśmy dźwięki fletu – czyli Burn. W następującym po nim The figurhead tym razem nie nastąpiła żadna zmiana tekstu. Melancholijny ton kontynuowany był w A strange day.

Zmiana nastroju i najpierw Push, a zaraz po tym Play for today, z tradycyjnym ooooooo wyspiewanym przez większość hali. Czas na kolejny klasyk – czyli A forest! Rytminczne oklaski poniosły się po Wembley Arena. Końcówka zestawu podstawowego to Shake dog shake, From the edge of the deep green sea i oczywiście Endsong.

Pierwszy bis, to oprócz I can never say goodbye – trójka z Disintegration – Plainsong, Prayers for rain i utwór tytułowy.

Drugi bis to czas przełomów. Najpierw Lullaby i The walk. Potem niespodzianka – po raz piąty zarano Let’s go to bed. Następnie już po raz czterysta pięćdziesiąty można było posłuchać koncertowej wersji Friday I’m in love, a poraz dziewięćsetny (!) Inbetween days. Wielu fanów wtórowało Smithowi przy obu tych piosenkach. W międzyczasie mogliśmy również usłyszeć Close to me. Jeszcze tylko Just like heaven i Boys don’t cry i niestety, czas pożegnać się z zespołem.