Był tak piękny. The Cure, Łódź 14.04.2000

13-04-2000

Podróż do Łodzi, mimo iż wybrałam autobus (2.5h, zamiast 1.5h pociągiem) upłynęła w mgnieniu oka. Upewniwszy się, że wzięłam bilet (z łatwością kupiony – bez żadnej kolejki i to na płytę, za to…. kilka tygodni wychodzony – codzienne wizyty bądź telefony do Empik’u) zapadłam w rozmyślania o czekających mnie wrażeniach: czy zagrają 'Siamese Twins’, 'Cold’, 'Figurehead’, 'Funeral Party’, 'Just Like Heaven’, 'Charlotte Sometimes’ (jedna z moich ulubionych książek – myślałam o streszczeniu jej, gdybyście byli tym zainteresowani).

Tylko jednego byłam pewna, że raczej nie będą próbowali się wykręcić od tytułowego utworu 'Bloodflowers’. A Robert nie odmówi sobie zaśpiewania ’39’, tak więc zobaczę czy – tak jak to przewidywałam – przekonam się do niej na koncercie. (Przekonałam).

No i wreszcie Łódź. Jeszcze w miarę cywilna, w końcu to dopiero jutro jest ten koncert…., ale po Piotrkowskiej już przemykały się pojedyńcze grupki czarnych postaci. Dziwnym trafem największe ich zagęszczenie było koło Grand Hotelu. Kumpel mnie oświecił, że jakieś media beztrosko wyjawiły gdzie Cure zamieszka. Prawdopodobnie. Ciekawe czy ktoś słuchał dalej i to 'prawdopodobnie’ usłyszał….

Wieczorem cierpliwość niektórych została nagrodzona i można było zobaczyć z bliska nasz ukochany zespół, przemieszczający się po słynnej Piotrkowskiej. Robert był skupiony, Simon poważny, Teddy roześmiany, Roger zakochany, a Jason rozgadany. Robert (podobnie jak u O’Brien’a) był ubrany w czarny garnitur w jasne prążki i czerwoną koszulę, Simon, Teddy i Roger ze swoją ukochaną – na czarno. Jason też był odziany w czerń, jednak skrywaną przez niebieską, jeans’ową kurtkę.

O takim wieczorze można było tylko marzyć.

14-04-2000

Zwiedzanie Łodzi (zwiedzanie Łodzi sprowadziło się wprawdzie z braku czasu do zwiedzenia Muzeum Filmu i 'Filmówki’, bo jeden fascynat nie odmówił sobie przy okazji wizyty w Łodzi (koncert The Cure….) obejrzenia kuźni podziwianych przez siebie talentów, a ja nie odmówiłam sobie robienia mu za przewodnika (z mapa w ręku)) i szybciutko do Hali Sportowej, gdzie miałam obiecane wejście na 'soundcheck’. Ale jak to bywa, obiecanki…. Gdy w końcu weszłam, okazało się że moje nadzieje na obejrzenie Roberta, jak sobie nieformalnie podśpiewuje rozwiały się tak szybko, jak tylko okazało się że rzeczonego tam po prostu nie było. Reszta muzyków pobrzdąkała jeszcze chwile na swoich instrumentach i sobie poszła. I tyle.

Przed koncertem spotkałam jeszcze luzem i grupami swoich znajomych, i bieżących, i sprzed lat. Pozdrawiam wszystkich i fajnie że do mnie machaliście, bo…. w pewnej chwili zrobiło mi się czarno przed oczami i miałam pewne trudności z odgadnięciem któż zacz pod tym makijażem. A do tego jak sam Robert Smith jestem krótkowidzem.

Następnie zbankrutowałam na T-shirt, różę i Tourbook, i bardzo zadowolona z siebie, że wcześniej odłożyłam kasę na bilet do domu, poszłam do tylnego wejścia, gdzie spotkałam Fozzie’go. Oczywiście z powyższych powodów jego także początkowo nie zauważyłam.

Fozzie miał obiecane spotkanie z zespołem, ja – po otrzymaniu upragnionego 'Media’-pass’u (praktycznie 'Photo-pass’u), dołączyłam do grona zacnych fotografów (z tym że ja miałam swój amatorski aparat foto) i miałam powiedziane że wchodzimy o 18:55, jak tylko wyjdą fani ze spotkania. Tylko że coś się to za bardzo pokrywało w czasie….

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło: oni spotkali się z zespołem (ciekawe czy ta dziewczyna z Łodzi, która wygrała konkurs z TheCure.com, została o tym powiadomiona przed 14-04-2000….), a potem my weszliśmy przed scenę. Tuż przed początkiem koncertu.

Na szczęście też, kompleksy których zdążyłam się nabawić z powodu mojego mocno nieprofesjonalnego sprzętu wyparowały natychmiast, jak tylko zobaczyłam Roberta&Co. Wiedziałam, że z takiej odległości jakieś zdjęcia powinny wyjść. No i WYSZŁY!!!!

(Pamiątkowe zdjęcie fanów sprzed sceny też). I myślę że dzielicie moją radość, gdyż profesjonaliści ze swoimi profesjonalnymi aparatami zajęli się swoimi zdjęciami profesjonalnie (whatever it means), a moje zdjęcia możecie sobie tutaj obejrzeć.

Ceną za to szczęście było 'Fascination Street’. Trzeba było wyjść po 3 piosence i oddać aparaty do depozytu, potem można było wejść z powrotem.

No to coś tam oddałam i wróciłam na salę.

Prawie niezgnieciona dostałam się prawie pod samą scenę (te kilka metrów), i …. tu pragnę podziękować tym wszystkim którzy ofiarnie trzymali mnie na ramionach, bo bym niechybnie z braku powietrza zemdlała, a strata tak genialnego koncertu była by wielka.

Jeśli chodzi o sam koncert to po prostu brak mi słów. Był tak przepiękny, po prostu 'Just Like a Dream’. I w ogóle cały ten pobyt w Łódzi…., nazwa trasy mówi sama za siebie: 'DreamTour’.

Trasa marzeń. To była trasa spełnionych marzeń.

Ukochany zespół w ulubionym składzie (Porl mógłby się jednak pojawić też….) grający ulubione kawałki…. Fakt, że nie zagrali 'Cold’ i 'Figurehead’, za to było 'The Kiss’ i 'Plainsong’. Też fantastycznie. Najważniejsze że zagrali 'Siamese Twins’ i 'Bloodflowers’.

Trudno mi ująć w słowa co sądzę na temat koncertu i co czułam w czasie jego trwania. Był tak piękny, że najzwyczajniej w świecie brak mi słów. No wiem, powtarzam się. I jestem bardzo zadowolona z gry Jason’a – szybko nauczył się starych kawałków, tak, że słucha się ich bez żadnego zgrzytu, a jego wkład w nowe jest nieoceniony. Np. utwór 'Bloodflowers’….

Podpisuję się z grubsza pod recenzjami Ann-Mary i Roberta S. (z uwagą, że pod sceną, na środku, dźwięk był fantastyczny). A od siebie dodam, że chociaż tym koncertem rozpoczęłam 17 rok uwielbiania The Cure (since IV’84) i byłam już wcześniej na kilku koncertach Cure (m. in. 24.VII.1989r., na Wembley, gdy grali prawie 4 godziny), to jednak na tym koncercie, na 'Faith’, nie mogłam powstrzymać łez.

I żaden zepsuty mikrofon nie odczarował nastroju tego koncertu.

A tam z fałszywą skromnością! Uważam, że 'Just Like Heaven’ zaśpiewaliśmy perfekcyjnie, a 'uuuu’ na 'Play For Today’ wyszło nam lepiej (i głośniej) niż jest to na słynnym 'Paris’.

And last but not least: super że Robert też był zadowolony z łódzkiego koncertu i zachwycony naszym entuzjastycznym przyjęciem.

I mam nadzieję, że 'MAYBE SOMEDAY ALWAYS COMES AGAIN….’

Tais