WASZE RECENZJE: „Szesnaście lat głodu…”

Długie szesnaście lat kazał nam czekać Robert Smith na swoje nowe dzieło (jest wyłącznym autorem wszystkich 8 kompozycji). W tym czasie wymienił gitarzystę (z Porla Thompsona na Reeves’a Gabrels’a, wprowadził zespół do Rock & Roll Hall of Fame, celebrował 40-lecie zespołu w londyńskim Hyde Parku, oraz co najważniejsze, pożegnał swoich rodziców i brata Richarda – któremu to zawdzięcza wprowadzenie w świat muzyki rockowej. I te ostatnie, tragiczne wydarzenia miały bezpośredni wpływ na kształt tej płyty. W międzyczasie basista Simon Gallup zdążył opuścić zespół ale też i wrócić. A na trasie koncertowej w 2022 pojawił się dawny gitarzysta i klawiszowiec Parry Bamonte.

Jaka zatem jest na płyta? Najczęstszym określeniem, które się spotyka czytając recenzje po wysłuchaniu albumu, to monumentalna piękna i mroczna. No ale nie mogła być inna. Pierwsze co rzuca nam się w oczy to okładka, szara jak za czasów „Faith”. To rzeźba słoweńskiego rzeźbiarza Janeza Pirnata pt „Bagatela”. Smith w styczniu 2021 roku roku otrzymał książkę od słoweńskiego rzeźbiarza, której nie otworzył, aż do pewnego dnia…

„Wtedy zobaczyłem tę głowę, jakby wyłaniającą się ze skały, i coś w niej było. Pomyślałem: To jest to, to jest okładka albumu. To mnie uderzyło.” powiedział Smith.

Wrócił też do koncepcji 8 utworów na płytę (ponoć było gotowych 13), można powiedzieć jak za starych dobrych czasów.

Warto tu wspomnieć, że zespół zaprezentował kilka kompozycji z tej płyty już podczas trasy koncertowej „Shows of a Lost World” w 2022 roku (m.in w Łodzi i Krakowie), więc fani mogli mieć jako takie wyobrażenie o tym zapowiadanym wtedy wydawnictwie.

Album otwiera piosenka „Alone”, która była pierwszym zwiastunem płyty. Kompozycja może się kojarzyć z takimi openerami jak „Plainsong” czy „Underneath the Stars”. Długie instrumentalne intro, do którego zespół przez lata nas przyzwyczaił, po czym ok 3 minuty pojawia się ten jedyny niepowtarzalny głos.

„To koniec każdej piosenki, którą śpiewamy” takimi oto słowami Smith rozpoczyna z nami tę podróż do świata melancholii i smutku.

„Gdzie się to podziało?
Gdzie się to podziało?
Złamany dźwięczny lament wzywający nas do domu
Koniec każdej piosenki, którą śpiewamy”

Następny „And Nothing is Forever” otwiera piękny motyw fortepianowo-smyczkowy, po czym zespół rusza napędzany basem Simona Gallupa. Utwór melodycznie może kojarzyć się z epoką „Bloodflowers”, choć szkoda, że zespół nie zaangażował np. kwartetu smyczkowego. Wtedy zabrzmiałby jeszcze lepiej. Niestety klawisze z pudełka to nie to. No, ale jak się nie ma co się lubi…

W warstwie tekstowej Smith mówi nam o tym, że mimo upływu lat, mimo że nic nie jest wieczne, to miłość zostaje z nami do samego końca.

„Wiem, wiem, że mój świat się postarzał I nic nie jest na zawsze
Ale to naprawdę nie ma znaczenia Jeśli powiesz, że będziemy razem
Jeśli obiecasz być ze mną na końcu”

„A Fragile Thing” to kolejny singiel promujący płytę. Muzycznie znowu zbliżamy się do „Bloodflowers” (ach to solo gitarowe Smitha!). A tekstowo Robert znów roztrząsa, jak za starych czasów można by powiedzieć temat miłości i rozstania.

„Za każdym razem, gdy mnie całujesz, mogłabym płakać” – powiedziała
„Nie mów mi, jak tęsknisz za mną, bo mogłabym umrzeć dziś w nocy z powodu złamanego serca
Ta samotność mnie zmieniła, byliśmy zbyt daleko od siebie
I teraz jest za późno, bym mogła o tym zapomnieć”

Czwarty na płycie „Warsong” otwierają złowieszcze dźwięki jakby akordeonu, po czym zespół uderza w nasze uszy pozorną kakofonią gitarowych dźwięków za sprawą Reeves’a. A Robert śpiewa:

„Ach, to nieszczęście,
Sposobem, w jaki walczymy, do gorzkich końców,
Rozrywamy noc na pół.
Chcę twojej śmierci, Ty chcesz mojego życia,
Mówimy sobie nawzajem kłamstwa, aby ukryć prawdę.
I nienawidzimy siebie, za wszystko, co robimy”

Piękna alegoria związku dwojga osób, niby wojny, gdzie nie zawsze wszystko się układa i czasami mamy ochotę „zabić” tę drugą osobę.

„Drone:Nodrone” jest muzycznie zbliżony najbardziej do czasów „Wish”. Dynamiczny, rockowy poruszający temat prywatności i tożsamości (podobno inspiracją był przelatujący dron nad posiadłością Roberta).

Więc to wszystko: „Nie wiem, naprawdę nie wiem”
I wszystko: „Chyba tak, ale może nie”
I wszystko: „Może to przypadek zagubienia mojej tożsamości?”
Tak, wszystko: „Nie wiem, naprawdę nie wiem”
I wszystko: „Chyba tak, ale może nie”
I wszystko: „Chyba to mniej więcej jak skończyć jako nikt?”

Kolejny „I Can Never Say Goodbye” to chyba najważniejszy utwór na płycie, zagrany na żywo po raz pierwszy w Krakowie 20 października 2022r. Kompozycja poświęcona zmarłemu bratu Roberta, Richardowi który jakiś czas mieszkał w Krakowie. Spokojna, z dominującą partią fortepianu i wzruszającym tekstem.

„Coś nikczemnego idzie tą drogą
Z okrutnej i zdradliwej nocy
Coś nikczemnego idzie tą drogą
By skraść życie mojemu bratu”

Słuchamy dalej. „All I Ever Am” – chyba najbardziej przebojowy z całej płyty opowiada o przemijaniu i jak to często u Smitha bywa o utraconej miłości.

„To, jak miłość zawsze się kończyła
Nigdy nie wystarczało”

Na zakończenie albumu otrzymujemy prawdziwą petardę muzyczną. Ponad 10cio-minutowy „Endsong”. Długo rozwijający się, wprowadzający nas w ten jedyny niepowtarzalny „kjurowy” klimat. Trochę wpisuje się w retorykę „End” w płyty „Wish” emanując tym samym poczuciem pustki i beznadziejności.

„Wszystko przepadło
Wszystko przepadło
Nic nie zostało z wszystkiego, co kochałem
To wszystko jest nie tak

Wszystko przepadło
Wszystko przepadło
Wszystko przepadło
Bez nadziei, bez marzeń, bez świata!”

I z tymi słowami pozostawia nas Smith ze swoim najnowszym dziełem. Aż ma się ochotę płytę włączyć ponownie.

Ciężko się pisze o muzyce nie słysząc jej, dlatego wszystkim fanom rocka polecam przesłuchanie płyty, by wyrobić sobie własne zdane, bo fanów zespołu chyba specjalnie nie trzeba namawiać.

Ważna to płyta, tym bardziej że wydana po szesnastu latach milczenia (A Robert Smith w wywiadach mówi, że ma przygotowane jeszcze dwa krążki). No nic, pożyjemy, usłyszymy…

Na pewno album wpisze się w kanon największych dzieł zespołu takich jak „Pornography”, „Disintegration”, czy np. „Bloodflowers”. I nawet jakby okazał się ostatnim dziełem zespołu, bez wątpienia jest dziełem wielkim.

Album został wydany w kilku formatach, oprócz CD, na BluRay’u (miks Dolby Atmos), kilka wersji LP (w tym tzw half-speed) oraz na kasecie magnetofonowej. Tak więc, wszyscy zbieracze różnorakich wydań powinni być w pełni usatysfakcjonowani.

Warto na koniec wspomnieć, że 13 grudnia 2024 ukazała się płyta z koncertową wersją albumu zatytułowana „Songs of a Live World”, z której całkowity dochód przeznaczony jest na organizację WarChild.

Leszek „Darkman” Kampczyk
Wszystkie cytaty tekstów pochodzą ze strony www.tekstowo.pl


Czekamy na Wasze recenzje płyt The Cure: thecure.pl/kontakt