Andy Anderson in memoriam. część 1

O jeden dzień wcześniej niż zapowiadaliśmy, publikujemy pierwszą część drugiego wywiadu z byłym perkusistą The Cure. Mamy nadzieję, że artykuł ten sprawi, że zobaczycie Andy’ego Andersona w trochę innym świetle. Drugą część opublikujemy wkrótce.

Wywiad został przeprowadzony przez dwóch użytkowników hiszpańskiego forum o The Cure – Hispacure – Chinaski i Curecrow.

W roku 2014 obchodziliśmy parę rocznic. 10-tą rocznicę utworzenia forum Hispacure, a zarazem 30-tą rocznicę wydania albumu The Top. Płyta ta była równie gorliwie wychwalana jak i krytykowana. Andy Anderson był wówczas perkusistą The Cure. Jego kariera w zespole nie trwała długo, jednakże sposób jego gry na bębnach fani zauważyli i docenili. Niektórzy z nas widzieli Andy’ego parę miesięcy temu (pod koniec marca 2014) w Royal Albert Hall w Londynie. Jednym z bardziej emocjonalnych momentów było zadedykowanie przez Roberta Smitha „Shake dog shake” właśnie Andy’emu.

Hispacure (H): Cześć Andy, jak się masz?
Andy Anderson (AA): Wszystko w porządku jak na razie. Właśnie pracuję nad moim projektem (Front and centre) jak również nad innymi projektami muzycznymi

H: Co stało się z Tobą, gdy opuściłeś The Cure? Co teraz robisz?
AA: Po opuszczeniu zespołu grałem grałem z różnymi muzykami, zarówno w czasie sesji nagraniowych jak i w czasie występów na żywo. Grałem z Jimmy Somervillem, Jimmy Purseyem z Sham 69, a także z Iggy Popem w czasie jego światowej trasy w 1987 roku. Obecnie piszę, remiksuję i nagrywam swój własny projekt – Front & Centre.

H: Dlaczego zostałeś perkusistą? Jaki był Twój pierwszy zestaw?
AA: Jako młody chłopak wychowywałem się w domu pełnym muzyki bo na przykład moja mama występowała w latach 50-tych w „Girls bandzie”. Moi dwaj bracia i ja organizowaliśmy sobie jam sesje w naszym korytarzu. Mój najstarszy brat grał na basie T-chest zrobionym ze sklejkowej skrzynki po herbacie, kija od miotły i sznurka. Drugi brat, Winston, grał na pianinie, a ja na walizkach i kartonowych pudłach. Mój ojciec był profesjonalnym bokserem, a w swoich wolnych dniach grał na perkusji jazzowej w klubie Ronniego Scottsa, w Londynie. To właśnie on zainspirował mnie do gry na bębnach. Mój pierwszy zestaw składał się z talerzy i bębnów różnych producentów, co było spowodowane tym, że najczęściej albo mi je darowano, albo sam znalazłem. Połączyłem je w pełen zestaw perkusyjny i używałem, bo dość długo trwało zanim mogłem sobie kupić profesjonalny zestaw. Stało się to dopiero gdy zacząłem grać w różnych zespołach.

H: Którzy perkusiści zainspirowali Ciebie, jacy są Twoi ulubieni i co sprawia, że wolisz ich od innych?
AA: Moimi ulubionymi pałkarzami są, spośród wielu utalentowanych, Daniel Woodgate z zespołu Madness, Lol Tolhurst, Dave Grohl z Nirvany, Mitch Mitchell z Jimi Hendrix Experience, Buddy Miles z Band of Gypsies Chad Smith z RHCP, a także Pierre Moerlen z zespołu Gong i Steve Hillage Band. Jest tak wielu utalentowanych perkusistów, że mógłbym przez cały wywiad o nich opowiadać. Uwielbiam ich wszystkich tak więc to tylko wybór.

H: Jak to się stało, że zostałeś członkiem The Cure?
AA: Pracowałem w Trident Studios w Londynie z grupą Brilliant, w której grał m.in. Martin Glover z Killing Joke i Chris Parry z Robertem Smithem wpadli z kasetą, żebym ją przesłuchał. Słyszeli jak gram między innymi na albumach Steve Hillage Band, Sham 69, na albumach solo Jimmy’ego Percy czy też na płytach Brilliant. Zapytali mnie czy nie zgodziłbym się na przesłuchanie i w ten sposób zostałem perkusistą The Cure. Reszta to już historia.

H: Dołączyłeś do zespołu w bardzo niespokojnym, szczególnie dla Roberta, czasie. Co pamiętasz z tamtych dni? Czy kiedykolwiek myślałeś, że ten zespół nie ma przyszłości?
AA: W latach 80tych, gdy po przesłuchaniu poprosili mnie bym z nimi zagrał, był to dla mnie ogromny zaszczyt. To była grupa, która nagrywała i wydawała płyty, co jest marzeniem każdego muzyka. Do tej pory byłem tylko muzykiem sesyjnym, więc okazja do przeżywania wszystkiego z nimi, grania piosenek, które mi się podobały to było moje spełnione marzenie. Nie wiedziałem do czego to poprowadzi.

H: Jak to było być w zespole z Robertem, gdy wokół królowała muzyka disco?
AA: W latach 70tych i 80tych grano różne rodzaje muzyki, włączając w to disco, ale myślę, że wszyscy, zarówno muzycy jak i wokaliści w pewien sposób inspirowali się tą muzyką. Tak naprawdę, to myślę że i teraz muzycy różnych gatunków nadal inspirują się disco.

H: The Top jest albumem, który był często krytykowany, ale jednocześnie był dowodem na to, że zespół ciągle istnieje. Jakie były Twoje doświadczenia z jego tworzenia? Co o nim obecnie myślisz?
AA: Przede wszystkim sam pobyt w Genetic Studios w Berkshire był fantastyczny. Nie widziałem za dużo okolicy, bo jako perkusista musiałem nagrać ścieżki podstawowe, co wiązało się najpierw z rozłożeniem zestawu, dostrojeniem go, a potem ograniem piosenki, czy piosenek. To było bardzo gorące lato, a ja ciągle byłem w studio, ale naprawdę mi się bardzo podobało. W czasie tworzenia nigdy nie wiesz czy dany film czy płyta odniesie sukces. Tak naprawdę zależy to od odbiorców, ludzi którym się spodoba i to kupią. Tak więc żywotność albumu zależy przede wszystkim od fanów. I to im jesteśmy wdzięczni za lojalność. Słuchałem ostatnio albumu i niektóre utwory naprawdę przetrwały próbę czasu i również dziś brzmią świeżo. Bardzo mnie to cieszy.

Kolejna część wywiadu, już niedługo.