Plotki o Robercie Smith

[Artykuł z 1992 r.] Dawno już Robert Smith, lider The Cure zapowiadał koniec z występami na żywo. Tegoroczne tournee ma być podobno ostatnim w karierze The Cure. BRAVO odwiedziło tę popularną grupę w garderobie tuż przed koncertem w Monachium. Zespól jest nieco spóźniony. Powód – korek na autostradzie. Na dodatek szef zespołu – Robert – poprzedniego dnia nadużył alkoholu i ma po prostu najzwyklejszego kaca.

W obitej białym materiałem garderobie, ozdobionej kwiatami i półmiskami pełnymi owoców, odbywa się magiczna przemiana nieco pulchnego i zaspanego Roberta w prawdziwą gwiazdę rocka. Trema i zdenerwowanie przed koncertem działają na niego pozytywnie – znikają gdzieś ciężarki z powiek i Robert najwyraźniej się ożywia. Przestaje wreszcie pociągać nogami – podnosi je wysoko, kiedy co 4 minuty wychodzi do toalety. Od czasu do czasu uśmiecha się nawet i jak na swój stan jest dość rozmowny. Przy pomocy wiśniowej szminki i odrobiny tuszu do rzęs zmienia się w końcu w pełnego blasku, tajemniczego gotyckiego króla, którego duchowe wyprawy fascynują setki tysięcy fanów na całym świecie.

W hali olimpijskiej spotykamy licznych fanów Roberta Smitha, kopiujących w nim wszystko, począwszy od wytapirowanych włosów i tuszu na rzęsach a skończywszy na zamglonym spojrzeniu i powłóczeniu nogami. Robert (22 lata, z wykształcenia urzędnik bankowy) mówi: „Mam to samo imię co Smith. Mysle, ze jest to jakiś znak. Czuję się z nim związany jednak nie tylko dlatego. Robert jest naprawdę wielkim magiem. Wiem, ze potrafi odczytywać myśli i uczucia innych. Poza tym jest jednym z niewielu znanych mi prawdziwych indywidualistów. Nie mógłby się nigdy tak zwyczajnie dostosować do otaczającego go świata. To właśnie w nim podziwiam. Może i ja zdobędę się któregoś dnia na tyle samo odwagi. Większość ludzi jest strasznie zakłamana.”

Bezwzględny podziw fanów jest dla Roberta raczej czymś nieprzyjemnym, tak przynajmniej twierdzi. „Jestem zupełnie normalnym facetem i mam sporo słabych stron. Nigdy od nikogo nie wymagałem, by mnie naśladował. Nigdy tez nie twierdziłem, że mógłbym zmusić innych, by zmienili swą naturę. Chcialbym tylko pozostać takim, jakim jestem. Pociągam nogami, bo kiedy wstaję. jestem zawsze bardzo zmęczony. Nie chciałbym nikogo odwodzić od naśladowania mojego sposobu chodzenia, mojej fryzury, czy mojego sposobu mówienia. Jednak szczerze mówiąc, tak do końca nie rozumiem tych ludzi”.

To, co Robert. Boris, Perry. Porl i Simon opanowali do perfekcji — to sztuka wystawiania na scenie wspaniałych spektakli rockowych. Ich nowy show jest niesamowity, podobnie jak scenografia. Plotka głosi, że jest to ostatni show grupy The Cure, zaprezentowany na żywo. (Robert Smith ponownie oznajmił o swojej nieodwołalnej decyzji wycofania się z aktywnego życia wokalisty rockowego) Scenografia tego widowiska utrzymana jest w tonacjach złoto-pastelowych. Specjalne oświetlenie sprawia wrażenie, że cała scena powleczona jest delikatnym, zmysłowym. psychodelicznym, lekko falującym wzorem. Potężne kolumny przywodzą na myśl atmosferę z czasów Nerona i starożytnego Rzymu. Ogromne wentylatory wprawiają w ruch włosy i stroje muzyków i w połączeniu z pomysłowymi efektami świetlnymi tworzą intensywny, dziwny nastrój, któremu poddają się widzowie, i z którego trudno się otrząsnąć nawet po koncercie. Prawdziwie nieziemska wyprawa w krainę uczuć!

Tekst ukazał się w tygodniku Bravo, 1992 r.
Podziękowania dla Sławka za wszystkie nadesłane materiały.