Pamiętniki: Cudowne lata

Moja prawdziwa muzyczna przygoda zaczęła się dopiero pod koniec siódmej klasy podstawówki. Wcześniej byłem oczywiście słuchaczem Listy Trójki ale raczej czekałem na utwory Limahla, Kajagoogoo i Wham!. George Michael to wtedy był prawdziwy idol. Biegaliśmy z kolegami o 6 rano w sobotę i kupowaliśmy gazety z kolorowymi plakatami („Razem”, Dziennik Ludowy” chyba tak to się nazywało, czy coś takiego) i wieszaliśmy nad łóżkiem podobizny Sandry, Sabriny i inne tego typu cudeńka.

I chyba w takim pisemku trafiłem na plakat Depeche Mode. Wtedy sie zaczęło. People Are People, Master And Servent czy hipnotyczny Stripped (z oryginalnie kupionej czarnej płyty) uświadomiły mi, że można grać melodyjnie i dla ucha ale też, że jest tam jakieś drugie dno. Pamiętam, że od tamtej pory częściej zacząłem zaglądać na półkę z płytami u mojej starszej siostry ciotecznej (dzięki Beata) i odryłem kolejne cudeńka z Talk Talk na czele (do dziś pamiętam oryginalną kasetę „The Colours Of Spring” – Beata ciekawe czy masz ją jeszcze). I poszedłem tym tropem odkrywając na Liście Trójki OMD, Yazoo i inne z nurtu new romantic. Ale to były dopiero przedbiegi.

Bedąc już fanem Depeche Mode trafiłem w kolejnej gazecie na plakat zespołu, który mnie tak zaintrygował, że w ciemno postanowiłem udać się do jedynego wtedy w Lublinie sklepu muzycznego, który przede wszystkim trudnił się przegrywaniem płyt na przyniesione kasety (sklep nazywał się HI-Fi i mieścił się w bramie przy Placu Wolności w Lublinie – ciekawe czy ktoś pamięta) i zostawiłem do nagrania kasetę na dwie płyty (bo takie tam wtedy tylko były w katalogu). Na jednej stronie „Pornography” a na drugiej „Faith”. Zespół to oczywiście The Cure.

Nie wiedziałem czego się spodziewać (myślałem, że to bliżej leży Depeche Mode bo wyglądali trochę podobnie). Po odebraniu kasety biegiem do domu, włączyłem i odleciałem. Ta muzyka jest ze mną do dziś („it doesn’t matter if we all die”). To wtedy zacząłem czytać teksty i bardziej uczyć się angielskiego. To wtedy też trafiłem na audycję „Romantycy Muzyki Rockowej” i to wtedy zostałem stracony dla niej czyli muzyki przez duże M. Audycje Pana Tomka Beksińskiego to było jak msza św. po pierwsze magia a po drugie obowiązek. Jak nie mogłem słuchać to prosiłem kolegów, żeby mi nagrali i słuchałem później z wypiekami na twarzy.

To dzięki Panu Tomkowi poznałem Bauhaus, Fields Of The Nephilim, Dead Can Dance, cudowne „Treasure” Cocteau Twins, niesamowite „Filigree And Shadow” This Mortal Coil, The Glove (z udziałem mojego ukochanego Roberta Smitha), Tones On Tail (już po rozpadzie Bauhausu), Devil Doll („Przede wszystkim „Eliogabalus”) czy bardzo nastrojowa płyta Michaela Brooka i Pietera Nootena  (popora pierwszego i najlepszego w historii składu Clan Of Xymox) „Sleeps With The Fishes”.

To były niesamowite czasy. Nie ma już Pana Tomka. A ja ciągle poszukuję, staram się odkrywać, czasem tylko dla siebie. I o tym będzie w następnych postach. Jeszcze raz zapraszam do czynnego udziału w tych opowieściach, ciekaw jestem jak Wy (jeśli wogóle ktokolwiek to przeczyta) to widzicie i jaka jest Wasza muzyczna droga. Podsyłajcie nazwy audycji gdzie można coś ciekawego usłyszeć, nazwiska prawdziwych pasjonatów, ciekawe projekty muzyczne wydane a z różnych przyczyn zapomniane.

Marek.
Tekst ukazał się na blogu autora Electrum.blox.pl.

„Pamiętniki” to historie opowiedziane przez Was o tym, jak poznaliście muzykę The Cure, towarzyszące temu uczucia lub związane z tym anegdoty. Przysyłajcie kolejne na adres podany w zakładce KONTAKT.