Nigdy dość!

Ostatnie lata działalności The Cure nie należą do specjalnie udanych. Po zrealizowaniu genialnej pod każdym względem przepięknej i do dziś intrygującej płyty Disintegration, Kurczaki najwyraźniej utknęły w martwym punkcie. Właściwie nie dziwi mnie to: Disintegration należy do tych płyt, które udają się przypadkiem raz na kilka (kilkanaście) lat. W dyskografii The Cure były już podobne perły, nawet bardziej fascynujące (Faith i Pornography). Wtedy też Robert Smith potrzebował dłuższego urlopu, żeby się pozbierać, a podpisywane przez zespół płyty wprawiały fanów The Cure w zakłopotanie (Japanese Whispers, The Top, Concert). Z przyjemnością stwierdzam jednak, że jeden z moich ulubionych zespołów znów wypływa na powierzchnię. Zapomnijmy o nudnych remiksach (Mixed Up) i koncertowej reedycji Disintegration bez czterech najlepszych utworów (Entreat). Oto bowiem trafia w nasze ręce juz druga kaseta video wydana w 1991 roku — The Cure Play Out.

Tytuł może zniechęcić, gdyż sugeruje, że będzie to dwugodzinny koncert, czyli jeszcze jedna próba wyłudzenia pieniędzy za ten sam, świetnie znany materiał. Jakże jednak myli się ten, kto tak sądził! Po kolekcji teledysków (Picture Show) możemy podziwiać Smitha i spółkę podczas przeróżnych prób i koncertów. Na początku mamy pięć nagrań z koncertu, który odbył się 17 stycznia 1991 roku. Już wtedy zespół, który na ten jeden wieczór przyjął nazwę Five Imaginary Boys, przedstawił trzy nowe utwory. Po ich wysłuchaniu nabrałem niesamowitego apetytu na zapowiadany od dawna nowy album The Cure. Ostatnie plotki donoszą, że mają to być dwie płyty — nastrojowa i przebojowa. Utwory ze wspomnianego koncertu trafią na pewno na tę pierwszą i jeśli cała będzie taka, czeka nas kolejna dezintegracja z rozkoszy!

Potem przygotowania do wielkiego występu na Wembley dwa dni później i ponad dwudziestominutowy fragment tego koncertu. Tu szczególnie wyróżnia się rozbudowana wersja A Forest, jednego ze standardowych utworów The Cure. Następnie mniej znana kompozycja singlowa, Harold And Joe, wykonywana na żywo w studiu telewizyjnym i zabawne, bardzo interesujące przygotowania do telewizyjnego koncertu akustycznego — The Cure Unplugged. Uczestniczymy w opracowywaniu utworów The Blood i The Walk, potem przez długie minuty podziwiamy prześliczną Japonkę charakteryzującą i pudrującą członków zespołu przed programem (szczęściarze!) — i wreszcie mamy spory kawałek owego programu, w którym znów znalazł się nowy utwór A Letter To Elise. Apetyt rośnie!

Pod koniec filmu Roger Daltrey wręcza muzykom The Cure doroczną nagrodę BRIT Award. Koncertowa wersja Never Enough wieńczy dzieło. Rzeczywiście —nigdy dość. Chętka bierze, żeby przewinąć kasetę i zacząć oglądanie od początku. The Cure Play Out ma jeszcze jedną zaletę. Wszelakie gadki, wywiady, wygłupy itd. NIE SĄ NAKŁADANE NA MUZYKĘ. Gdy The Cure zaczyna grać, grają sobie przez długie minuty, a wszystkie utwory są całe! Nie ma nic bardziej irytującego od kaset video typu 101 Depeche Mode czy Bring On The Night Stinga lub Scenes From The Big Chair Tears For Fears, na których muzyka jest nieustannie zagadywana.

TOMASZ BEKSIŃSKI
Recenzja pochodzi z miesięcznika Tylko Rock, 1991.
Podziękowania dla kjurek72 za nadesłane materiały.