Dzięki tej piosence na serio zakochałam się w The Cure,wiąże z nią wiele wspomnień. Przypomina mi o zagubionej czternastolatce, która się zakochała w nieco starszym chłopaku. Pamiętam to doskonale. Było lato,wszystkie nieprzespane noce spędzone na pisaniu smsów z nim i rozmyślaniu. Jak były wakacje,pomieszkiwałam wtedy u babci. Zamykałam się w gabinecie dziadka i pamiętam jak pierwszy raz usłyszałam płytę Disintegration. Ta piosenka na zawsze będzie mi się kojarzyć z nim. Z jego złośliwym uśmiechem, z papierosem zawieszonym w ustach. Pamiętam,to był okres kiedy byłam zafascynowana stylem Roberta Smitha, tapirowałam sobie włosy, nosiłam za dużą marynarkę, melonik i podkreślałam oczy czarną kredką i usta malowałam na czerwono. Wyglądałam na o wiele starszą. Zawsze wyglądałam na starszą (choć teraz wszystko się zmieniło).
Pamiętam jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Świeżo po poznaniu mojego lubego,spotkaliśmy się.Wszystko było szare i wilgotne od deszczu,który padał cały dzień.Mieliśmy gdzieś ,że na nas pada.Przemierzaliśmy szare ulice,robiąc zdjęcia. Z każdą minutą odkrywaliśmy, że jesteśmy bratnimi duszami. Rozmawialiśmy o sztuce,muzyce i zwykłych sprawach,które nas drażnią.Byliśmy dwuosobową terapią,oboje kochaliśmy The Cure.
W pewnym momencie zakochałam się. Nie mogłam przestać o nim myśleć, ale to uczucie mnie przerastało. On był dla mnie wtedy taki dorosły, choć miał zaledwie 18 lat. Nie umiałam mówić o tym co czuje,czułam się w pewnym sensie dzieckiem, mimo, że rozumiałam naprawdę dużo.
I wtedy stało się. Rzuciliśmy ze sobą kontakt. Coś było nie tak. Może mój strach? Tak czy inaczej, nie udało nam się rzucić kontaktu na zawsze. Do tej pory ze sobą rozmawiamy a nawet byliśmy razem(po 3 latach znajomości). I pamiętam noce, przepłakane pieprzone noce wypełnione śmiałymi snami i Homesick The Cure. Ten zespół i ta piosenka na zawsze będą mi przypominały mojego jedynego, prawdziwego mężczyzne, którego kocham.
Ale nigdy nam nie wychodzi. Zawsze się mijamy. Wracamy. Mijamy. I tak w koło maciejów.
hu-ma