Należę do młodego pokolenia fanów The Cure i może dlatego chciałam napisać parę słów. Chodzi głównie o to, jakim wielkim fenomenem jest ten zespół i jak wielki wpływ potrafi wywrzeć na ludzi, mimo tak rażącej różnicy pokoleń. Może zacznę od początku.
Robert zawsze kojarzył mi się z wymalowanym pajacykiem, który nie ma nic do przekazania poza chyba protestem przeciw czemuś, który wyrażał swoim wyglądem. No cóż, według mnie nic ciekawego.
Pierwszy raz usłyszałam jak grają dzięki mojemu kumplowi. To była piosenka Faith i muszę przyznać, że byłam w szoku. Nie miałam pojęcia czego słucham, ale uderzyło mnie w tej piosence niesamowite brzmienie i autentyczność wypowiedzi. Później przyszła kolej na Lullaby.
I wtedy odpłynęłam całkowicie. Z zamkniętymi oczami słuchałam jak Robert szeptał mi prosto do ucha, niesamowite uczucie. I wtedy nastąpił ten moment, kiedy pomyślałam: „kurde kto to jest i dlaczego ja nie jeszcze go nie znam?” No cóż odpowiedź była dla mnie szokiem. Nie chciałam uwierzyć, że ten „Edward Nożycoręki” potrafi zrobić cos tak niesamowitego. Od tego momentu zaczęła się moja przygoda z The Cure. Stało się to dla mnie obsesją. Poznawanie coraz to nowych, a przecież jakże starych utworów.
Muzyka The Cure towarzyszyła mi zawsze, była jak lekarstwo. Nigdy nie byłam skłonna do przyjmowania czyjegoś patrzenia na świat, zasad którymi się kieruje. Z Robertem najpiękniejsze było to, że tak wiele rzeczy o których on mówił, było stycznych z tym w co ja wierzyłam. Stał się on dla mnie jakby starszym bratem. Zawsze kiedy poszukiwałam odpowiedzi na jakieś pytanie, znajdowałam je w tekstach Roberta.
Monika Kopij
„Pamiętniki” to historie opowiedziane przez Was o tym, jak poznaliście muzykę The Cure, towarzyszące temu uczucia lub związane z tym anegdoty. Zachęcamy do przysyłania kolejnych na nasze adresy wymienione w zakładce KONTAKT
fot. Rob Manuel